9 lipca 2010

Płyta tygodnia Sui: Battle Of Mice - A Day Of Nights (2006)


Battle of Mice - A Day Of Nights (2006)
Płyta tygodnia Sui


Są takie płyty, które urzekają od pierwszych dźwięków, które intrygują i wciągają w swój niespokojny muzyczny świat zupełnie niepostrzeżenie, nagle. To płyty, z których bije jakaś nieopisana magia silnie oddziałująca na naszą wyobraźnię, na nasze lęki i emocje. Są takie płyty, które przypominają spacer po groteskowej i ponurej krainie czarów, gdzie za powykrzywianymi drzewami kryją się szerokie i podejrzane uśmiechy, gdzie z daleka słychać przeraźliwe krzyki i połamane, dziecięce melodie z popsutej pozytywki, a tajemniczy głos szepcze nam najgorsze i najbardziej przerażające słowa, jakie kiedykolwiek słyszeliśmy. To kraina, gdzie na wierzch wypływają wszystkie negatywne emocje i zlewają się w jeden przerażający monolit, gdzie wszelkie ludzkie szaleństwa wibrują i zderzają się ze sobą, a ciemność - ta prawdziwa, pozbawiona sygnałów dobra i zła, będąca na skraju rzeczywistości, neutralnego snu i koszmaru, ta, która przyćmiewa najbardziej skrywane sekrety ludzkiej natury - ona zaprasza do siebie, otwiera radośnie drzwi i fałszywie daje znak, że wszystko będzie w porządku. Słuchacz wchodzi na własne ryzyko. I taką właśnie płytą jest dla mnie "A Day Of Nights".



Battle Of Mice to zespół, w którego skład wchodzą fenomenalna Julie Christmas i Josh Graham. Panią Julie można znać z takiego Made Out Of Babies, natomiast Graham to członek Red Sparrowes, a także Neurosis (jest odpowiedzialny za wizualizacje). Battle Of Mice wydało dwa splity, koleżeński z Red Sparrowes i Made Out Of Babies, oraz z Jesu. Na koncie mają tylko jeden pełny album z 2006 roku, rozpadli się w 2009.

"A Day Of Nights" to urzekająca podróż po świecie tajemniczym, szalonym, emocjnalnym i wyjątkowo niepokojącym. To muzyczna uczta, w której nie mają znaczenia poszczególne riffy, uderzenia w werbel, a nawet słowa. Tu wszystko działa i funkcjonuje dopiero i tylko razem, budując atmosferę zamkniętej, zimnej i położonej gdzieś daleko na odludziu celi. Celi, w której kłębi się szaleństwo, wspomnienia, tęsknota i nienawiść, ból, cierpienie i wewnętrzny spokój wynikający z bycia już kompletnie obojętnym wobec tego, co dzieje się w głowie, co dzieje się z ciałem. A w celi tej siedzi Julie Christmas - drobna dziewczyna o dziecięcym, mylącym głosie. Jej niewinny głos zwodniczo przyciąga, zaprasza, uspokaja, lecz jak tylko damy się wciągnąć, wsłuchamy się w teksty i odczujemy jej oddech przy swoim uchu, zaleje nas zimny pot, przejdą dreszcze i serce zacznie walić zdecydowanie za szybko. W tej dziewczynie siedzi coś okrutnego, coś nieludzkiego, coś co ma swoje źródło głęboko pod ziemią, w najciemniejszych zakamarkach świata, do jakiego nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się wejść. Emocjonalność jej głosu, okrucieństwo i opętanie przedziera sie przez cieniutką warstwę pozorów, jakie stwarza za każdym razem. Słowa, które z siebie wyrzuca wwiercają się głęboko w mózg i zmuszają słuchacza do odczuwania tego samego bólu i tego samego gniewu, co ona. Gdy Julie wypluwa z siebie kolejne teksty, mamy wrażenie, że już dawno przekroczyła granice szaleństwa i zadomowiła się w tym niepojętym świecie na dobre. Jej liryki sa mocno osobiste i naznaczone szczerością. Jej sposób śpiewania tych tekstów, to prawdziwy profesjonalizm, autentyczność. Kiedy słyszę "my mouth is full of blood and I saved some for you" lub "Every time I think of pushing you down the stairs ,I lick my lips, But don't be upset, it's the only way I know how to show you that I really care" albo "I've got a present for you, it's made from pieces of my skin" - czuję, że kryje się w tym ponure cierpienie i chora złość, chęć uwolnienia z siebie tej przerażającej siły, która rodziła się i rozpychała w ciele Julie przez długi czas. To nie jest romantyzm, jak złudnie można odniesć wrażenie. Z kolei taki "Sleep And Dream" jest niczym chora bajka na dobranoc, opowiedziana przez osobę, w której kryje się pierwotne zło, z jakim nikt z nas nigdy nie miał do czynienia.

Poświęciłem tyle tekstu dla warstwy wokalnej dlatego, że to najmocniejszy punkt tej płyty. Bez Julie Christmas i jej specyficznego "śpiewania" "A Day Of Nights" nigdy nie byłaby równie przerażająca, tajemnicza i magiczna. Jednak warstwa muzyczna dopełnia się z wokalami Julie perfekcyjnie, tworząc przestrzeń muzyki w sposób wysmakowany i po prostu piękny. Psychodeliczny klimat obrazujący gwałtowną zmienność ludzkich emocji - to punkt najważniejszy w muzyce Battle Of Mice. Dla tych co lubią gatunki - mamy tutaj niecodzienną wypadkową post-rocka, sludge'u, doom'u, czy muzyki atmosferycznej. Dźwiękowe pejzaże są przygnębiające, niespokojne i bardzo negatywne, nawet jeśli przez chwilę udają nastrój romantycznej nostalgii i refleksji.

Battle Of Mice na "A Day Of Nights" tworzy niezwykły świat emocji i atmosfery niepokoju, okrucieństwa i ciężaru, jaki nosić musi osoba naznaczona przez ciemność i szaleństwo.


Płytę polecam szczególnie Borsukowi z nieznanej nikomu kapeli pop-rockowo-weselnej Iblis (http://www.myspace.com/nuklearrocknroll), którego w tym miejscu pozdrawiam.

1 komentarz:

  1. Zespół poznałem przy okazji splitu z Yayzu, który wyszedł całkiem nieźle (szkoda że tylko po stronie BoM), cały album tez jest ciekawy, konkretna wizja którą zespół chce wbić słuchaczom do zakutego łba. Muzyka przez duże M.

    OdpowiedzUsuń