31 lipca 2010

Cojones - Sunrise (płyta tygodnia Sui)


Cojones - Sunrise (2009)
Płyta tygodnia Sui

Kto z Was nie lubi dobrego, porządnego rocka? Zwłaszcza jeśli to stoner rock? Ja uwielbiam, głównie dlatego, że to idealna muzyka do wyzwolonej jazdy harleyem po pustych autostradach Nevady, Arizony czy Texasu. Nie ważne, że nie mam harleya, a drogi Nevady, Arizony i Texasu znam tylko z filmów - liczy się to, że ta muzyka działa na mnie w wyjątkowy sposób. Z jednej strony całkowicie mnie odpręża i "czilałtuje", z drugiej zaś jest dla mnie zastrzykiem energii i luzackiej jazdy po bandzie. Piwko i ziółko? Pewnie, że tak! Albo jeszcze lepiej - whiskey i ziółko! Debiutancka płyta Cojones to jest dokładnie to, czego słuchałbym jadąc harleyem po Route 66(6), na relaksującej bombie po Danielsie i Marii.





Płyta jak dla mnie jest po prostu świetna. Nie genialna, bo słyszałem lepsze płyty. Nie po prostu dobra, bo bije ona wiele innych płyt jakie słyszałem wcześniej, a które mógłbym określić jako dobre. "Sunrise" jest dla mnie płytą świetną, począwszy od pierwszego utworu, a na ostatnim kończąc. Są tu mocne i mocniejsze uderzenia, wyluzowana atmosfera, a nawet akustyczna ballada, która byłaby idealna do soundtracku do filmu "Las Vegas Parano" (utwór "Mescaline Sunrise", ten tytuł!). To doskonały stoner rock, oparty na prawdziwie twardych riffach, ostrym rockowym klimacie, narkotykowej bombie i cholernie dobrych wokalach. Nie chcę wymieniać zespołów, do jakich podobny jest Cojones, bo byłoby to pójście na łatwiznę. Poza tym, porządne rockowe grzanie nie powinno wymagać dodatkowych opisów, dlatego w tym miejscu przedstawię Wam pewną historię.

Kojarzycie przypowieść o ziarnku gorczycy? To dobrze, ja natomiast tak średnio ją pamiętam. Nie jest to istotne, bo nie ma ona nic wspólnego z historią, którą chcę Wam opisać.
Był taki koleś, zwali go Kombo, bo na imprezach robił sobie drinki z wódki, whiskey, piwa i wina. Otóż Kombo był z zawodu kierowcą ciężarówki. Nie miał żony, nie miał dziewczyny, miał trójkę dzieci. Kombo był dużym gościem, tak rzucając okiem, co by Was nie skłamać, mógł z 2 metry mieć, a ważył ze 120 kg. Bęben miał tak ogromny, że podejrzewano go o przemycanie ukraińskich prostytutek pod koszulką. A prostytutki Kombo uwielbiał. Tak samo jak wszelkie dragi - meskalina, kwas, amfa, koka, DMT, ketamina, eter, barbiturany, chloroform, opium. Wszystko to znał lepiej, niż własny dowód osobisty.
Kombo miał kiedyś tą jazdę, kompletne zejście po zmieszaniu meskaliny z LSD. Dzień rozpoczął od kilku piksów, a wszystko przepijał starym i ciepłym Jim Beam'em. Co by trochę bomba zelżała, to zajarał nieco haszu. Trip na jaki się nabił był tak niepokojący a zarazem fascynujący, że legendy o nim opowiada się do dziś. Otóż Kombo miał trasę z Wrocławia do Dortmundu. Po drodze jak zwykle nawinął się na dziwki, z których usług postanowił skorzystać. Kombo bardzo się pocił. Była co prawda zimna jesień, ale on jechał w kąpielówkach i płetwach. Zatrzymał się przy prostytutce, która wyglądała jak Mick Jagger. Co gorsza - on naprawdę myślał, że to Mick Jagger i nieustannie prosił pannę, żeby podpisała mu się na płycie i zaśpiewała fragment "(Get Your Kicks On) Route 66". Zaruchanie Micka Jaggera okazało sie jednak dla niego czynem niewykonalnym. Pocił się jak świnia, na szczęście na otarcie potu podał mu ręcznik Ewok, który akurat przechodził. Kiedy już miał nastąpić etap "lodzik", Kombo odpłynął. Odpłynął kajakiem wzdłuż Nilu, gdzie po drodze próbowała go okraść banda Robin Hooda, jednak Kombo miał ze sobą karnisz i udało mu się przekupić Charona. Kombo dopłynął do Mordoru gdzie zaliczył ostry wpierdol od Bruce'a Willisa, który nie zrozumiał kawału o kozie. Koza z kolei nie rozumiała po polsku, więc Kombo zakomunikował jej na migi, że beduini pracują jako taksówkarze i nie przejmują się zmianą prezesa PZPN'u. Tymczasem prezes PZPN'u okradał własną matkę z renty. Renata była dobrą dziewczyną, ale nie wiedzieć czemu była żyrafą, z którą Kombo się nie układało. Ułożył pasjansa, z czego nie był zadowolony Nat King Cole i zlecił zabójstwo Kombo mafii sycylijskiej z Podgórzyna. Kombo ukrywał się w lasach Amazonii, gdzie poznał wodza Solidnego Buchaja, a ten zapoznał go z Davidem Hasselhoffem i wspólnie upiekli ciasto marchewkowe. Ciasto nie było udane, podobnie jak seks z okoliczną langustą, która uznała, że ona i Kombo do siebie nie pasują. Załamany Kombo zasiadł za sterami Enterprise i doleciał nim do Gotham City. Tam zakupił opium u Panny Migotki, która później została zgwałcona przez Gburka i Nieśmiałka. Kombo złapał prom do Izraela, gdzie czekał na niego ojciec Stevena Seagal'a. Razem wsiedli na rowery i pojechali do Nibylandii, gdzie mieli obiecany obiad i taniec brzucha w wykonaniu Hugh Hefnera. Wykończony Kombo zdecydował się przespać, więc poszedł na dach, gdzie spotkał skrzypka zażywającego heroinę. Skrzypek się podzielił i obaj zasnęli w rytm muzyki z reklamy Rexona Sport Defence.
Od tamtej pory nikt nie widział i nikt nie słyszał już o Kombo. Co się z nim stało? Gdzie jest? Czy żyje? Jeśli tak , to co robi? Ciekawe jest też to, że jego ciężarówka dotarła do Dortmundu.

W powyższej historii mogłem pomylić pewne fakty.

Jaki jest morał z tej historii? Absolutnie żaden. Jaki jest jej związek z płyta Cojones "Sunrise"? Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko jedno - "Sunrise" to płyta naprawdę warta polecenia, jeśli cenicie sobie poczciwy stoner rock bez żadnych upiększeń i udziwnień, z odpowiednią dawką ciężaru i lajtu. Jeśli lubicie kurz na butach, czuć wiatr we włosach i macie czaszkę byka na przedzie swojego muscle car'a- Cojones jest dla Was. Jeśli lubicie przy tym wszystkim się przyjemnie uchlać, upalić i ogólnie przyćpać - Cojones jest jak najbardziej dla Was. A wiecie co jest najlepsze? Że zespół pochodzi z Chorwacji.

A poniżej Mick Jagger, który wraz z zespołem śpiewa dla Was "Route 66" (utwór napisany przez Bobby'ego Troupa, a którego pierwszym wykonawcą był Nat King Cole).



A tutaj macie link do kawału o kozie:

http://www.joemonster.org/filmy/20300/Kawal_o_kozie


Pozdro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz