20 czerwca 2010

Zombie Flesh Eaters - Lucio Fulci i muzyka Fabio Frizzi


Cholernie lubię Zombie. Serio. Filmy o Zombie zawsze gniotły jaja, a klasyczne filmy Romero (oryginalne, nie te pieprzone remaki z ostatnich lat) należą do tych, które mogę oglądać i oglądać. Żywe trupy, flaki, krew - nie oszukujmy się, nawet jeśli te filmy udają, że mają głębokie drugie dno (a Romero czasami starał się by było), to nie wymagają one żadnego większego myślenia. Wszak chodzi w nich tylko o jedno - o cholerne zombiaki w akcji.



Jest takich dwóch filmowych maniaków umarlaków (no, jednego z nich już nie ma wśród nas). W ich domach najprawdopodobniej znaleźlibyście hodowane prawdziwe żywe zwłoki. Jeden z nich to Amerykanin, a ten drugi pochodzi z Włoch. W ogóle Włochy to piękny pod względem klasycznych horrorów kraj - wystarczy, że rzucę nazwą "Suspiria" Dario Argento z 1977 roku, która bonusowo została wzbogacona doskonałą muzyką w wykonaniu Goblin, włoskich progrockowców (zrobili tez muzykę do oryginalnego "Świtu Żywych Trupów").
Dwoma filmowcami, o których wspominam, są George A. Romero i Lucio Fulci. Romero to ten pan, który zrobił całą serię z dopiskiem "... of the Dead". No wiecie, zaczęło się od wspaniałego "Nocy Żywych Trupów" (1968), potem, dużo później kolejno "Świt Żywych Trupów" (1978) i "Dzień Żywych Trupów" ( 1985). W późniejszym czasie Romero jeszcze trochę tych filmów o zombie nakręcił z tej serii. Ale tej pierwszej trójki nie przebił nigdy, zwłaszcza przełomowej, czarno białej "Nocy...". Ale ja nie o nim chciałem pisać.
Mnie bardziej interesuje ten drugi, ten z Włoch - Lucio Fulci. Ok, nie nakręcił tylu filmów o zombie co Romero, ale za to zrobił jeden, który utkwił mi w bani szczególnie, a który spokojnie można postawić obok filmów Amerykanina, jeśli jest mowa o dobrych obrazach z trupami.
Ok, "Świt Żywych Trupów" z 1978 roku w Italii znany był pod nazwą 'Zombie". Rok później pojawia się film Fulciego o nazwie "Zombie 2" (a.k.a. "Zombie Flesh Eaters"). Czujecie koneksje? Film Fulciego nie jest jednak sztywną kontynuacją "Świtu" Romero, bo w gruncie rzeczy w ogóle nie przypomina tego, co robił Amerykanin. To może być jakaś wariacja kontynuacji (sam nie wiem co chciałem przez to powiedzieć), chociaż w sumie należy bardziej się skłaniać ku temu - "Zombie Flesh Eaters" to odpowiedź Fulciego na romerowski "Świt Żywych Trupów".
Nie mam zamiaru jednak pisać o związku jednego z drugim. Chcę napisać pokrótce o tym, co mnie urzekło w "Pożeraczach Mięsa".

A urzekło mnie kilka spraw: zombie, dwie wyjątkowe sceny, klimat i muzyka.
Zombie w tym filmie są takie, jakich obraz utrwalił mi się w głowie na zawsze i jakich zawsze sobie wyobrażałem. Powolne i otępiałe. W nowych filmach obraz trupów drastycznie się zmienił - nastała moda na zombie-biegaczy. Nie wiem jak to jest, że trupy nagle biegają z prędkością samochodu. Po śmierci dostają jakichś super mocy? Mniejsza z tym, kiedy Fulci robił swój film, to
chyba jeszcze nikt nie wpadł na tak dziwaczny pomysł. Ale nie samo poruszanie i zachowanie zombie mnie chwyta, a ich wygląd. Stwierdzam - trupy w "Zombie Flesh Eaters" to najlepiej wyglądające żywe zwłoki jakie kiedykolwiek widziałem. Charakteryzacja bez wielkiego budżetu, a
Gianetto de Rossi wykonał mistrzowską robotę. Zgnilizna, obwisła skóra, popękania - czuć ten ich smród nawet na chacie.
Sceny, które należą do najbardziej charakterystycznych i jednocześnie już klasycznych to ta, w której zombie walczy pod wodą z rekinem oraz moment przebijania oka ostro zakończonym połamanym drewnem z rozwalonych drzwi. Cud, miód, pizda i Rogaty! Kto mógłby wpaść na pomysł ostrej walki umarlaka z rekinem? To przecież scena genialna, zaskakująca i robiąca ogromne wrażenie. A scena przebijanego oka? Dali i Bunuel mieli swoją scenę w "Psie Andaluzyjskim", a Fulci ma swoją w "Pożeraczach Mięsa". Jedna z najlepszych scen gore w historii tego gatunku i w historii filmów o trupach. Zwracam uwagę, że pierwszy raz oglądałem ten film mając 8-9 lat. Odświeżyłem sobie film dopiero później, kilkukrotnie, nawet też w tym roku - i ciągle te sceny robią na mnie wrażenie.
Klimat. Duszna atmosfera tropikalnej dziczy, zgnilizny i "kroczącej śmierci" udziela się w tym filmie. Klimat nie miałby jednak takiej siły przebicia, gdyby nie muzyka. Fabio Frizzi zrobił soundtrack, który powala mimo już wielu wielu lat swojego bytu. Główny motyw, tzw. "theme song" to mistrzostwo - najlepsza ścieżka i najlepszy utwór dla filmu o zwłokach. Jest cholernie ponury i przerażający. Może piszę tak ze względu na sentyment do tego utworu, bo jak byłem mały to autentycznie mnie przerażał. Ale dziś to prawdziwy klasyk i wciąż robi mi dobrze. Jeden z najlepszych numerów w historii tego typu filmów. Jest bardzo "creepy". A do tego ten wspaniały posmak muzyki filmowej przełomu lat 70'tych i 80'tych.

Cała ścieżka dźwiękowa jest godna polecenia i odsłuchania. Ona ostatecznie decyduje o wyjątkowości filmu Fulciego. Stawia kropkę nad "i". Cholerne zombie nigdy wcześniej i nigdy później nie miały tak dobrego soundtracku do wpieprzania ludzkiego mięcha.

Film można chyba wciąż obejrzeć w wersji "uncut" na YT. W sieci też nie ma problemów ze znalezieniem go. Kupić oryginał - sprawa trudniejsza, ale nie niewykonalna.

Znaleźć ścieżkę dźwiękową Fabio Frizzi? Też spokojnie da radę.

Teraz już wiecie dlaczego SoundBastards jest znane także jako Zombie Sound Eaters. W hołdzie dla Fulciego. I w hołdzie dla Frizziego. Viva Italia!




A poniżej dwa filmiki z YT:

Najlepsze sceny:





A tutaj theme song:




Sui

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz