5 sierpnia 2010

Kultowe płyty, które warto przypomnieć

Ostatnio dużo jest o tym, co nowoczesne, co na topie, zupełnie jakby dziś wypadało słuchać tylko płyt nie starszych niż 2 lata. Dzieciaki podniecają się plastikowym gównem, kapelami, które oszukują ich podpierdalając riffy starym klasycznym zespołom i udając, że są to ich własne oryginalne pomysły. Dzieciaki o płytach z 2005 roku mówią jak o zamierzchłych czasach, jakby to był jakiś old school. W prasie zdecydowanie za mało jest mowy o tym, co w muzyce się wydarzyło, a co zasługuje na uwagę, tak jakby liczyła się tylko współczesność. Jasne, rozumiem akurat postawę mediów, bo przecież takie jest ich zadanie - dotrzymywać kroku i iść z duchem czasu. Z drugiej jednak strony brakuje mi artykułów o klasycznych płytach, bez których świat muzyki ekstremalnej nie wyglądałby tak jak wygląda. Brakuje mi "edukowania" młodych i pokazywania im tego, co było dobre i wciąż jest dobre, ba - wciąż dziesięć razy lepsze od tego modnego szajsu, jaki wciska się gimnazjalistom i licealistom.
Ok, oddam mediom i fanom to, że faktycznie czasem o klasykach gadają. Problem jednak w tym, że gadają o tych największych nazwach, natomiast z jakiegoś powodu wiele dobrych płyt schowano do głębokiego cienia, a to z kolei poskutkowało tym, że dzisiejszy metalowiec nie zna np. Brutal Truth! Rzecz oczywiście o młodych. I powiedzcie, ale tak szczerze - czy nie macie ochoty kogoś za to udusić?





Poniżej przedstawiamy Wam kilka wybranych płyt, które naszym zdaniem warte są przypomnienia. No i musicie wiedzieć, że tych albumów wstyd nie znać!

Sui:

Terrorizer - World Downfall (1989)
Jeśli nazwiska Garcia, Pintado, Vincent i Sandoval nic Wam nie mówią to jesteście głęboko w dupie. Zwłaszcza, jeśli uważacie się za fanów death metalu i grindcore'a. "World Downfall" to jedna z najważniejszych płyt dla tych gatunków, bez której Wasze ulubione kapele zapewne nie miałyby racji bytu. Jeśli gdziekolwiek słyszeliście taki przebój jak "Fear Of Napalm" i myślicie, że nagrała to Wasza ukochana kapela, pomyślcie jeszcze raz, albo kupcie sobie oryginał i sprawdźcie autorów. Terrorizer nagrał album, który jest kamieniem milowym ekstremy, szkoda tylko, że 17 lat później popełnili samobójczy "Darker Days Ahead".


Lock Up - Pleasures Pave Sewers (1999) i Hate Breeds Suffering (2002)
Znowu mamy Pintado, tym razem z innymi mistrzami - Embury, Barker i Tagtgren a potem Lindberg. Lock Up to kolejna zapomniana przez współczesny świat metalowy kapela, która popełniła dwa doskonale ekstremalne albumy. Może już nie tak bardzo wpływowe jak "World Downfall", ale niech mnie diabli wezmą jeśli taki "Pleasures Pave Sewers" nie ma żadnego znaczenia w świecie muzyki brutalnej. Zresztą czy kudłaty Shane Embury we współpracy z Jesse'em Pintado mógłby stworzyć coś, co nie zasługuje na status pieprzonego kultu?



Repulsion - Horrified (1989)
Kolejna kultowa kapela, kolejna kultowa płyta. "Horrified" to jedna z najważniejszych grindcore'owych kapel, za którą do dziś podążają kolejne młodsze, że o takim Cretin wspomnę (swoją drogą w 2004 roku kolo z Cretin dołączył do składu Repulsion na koncerty). Zespół ten miał ogromny wpływ na scenę, a płyta ta może być spokojnie jednym tchem wymieniana obok chociażby takiego "Scum". I nie ma w tym nic dziwnego, że "Horrified" zyskało status kamienia milowego grindcore'a, bo w istocie dla wielu dzisiejszych młodzieżowych zespolików ten album powinien służyć za podręcznik grania ekstremy. No i jakby nie było to właśnie m.in. Repulsion zaczęło całą zabawę z gore.


Gorguts - The Erosion Of Sanity (1993)
Nie dość, że kompletnie zapomniana płyta, to jeszcze całkowicie zapomniany zespół. Niech mi ktoś odpowie z jakiego powodu? Dlaczego o Gorguts wiedzą tylko ci bardziej kumaci fani ekstremy, a cała reszta chwaląca się tym, że ma na mp3 "Blessed Are The Sick" i "Eaten Back To Life" na hasło Gorguts robi wielkie oczy i odwraca głowę? "The Erosion Of Sanity" to mus dla wszystkich fanów death metalu, w którym chodzi o coś więcej niż tylko napierdalanie. Techniczny, inteligentny i zarazem brutalny śmierć metal? Pewnie, że tak, w końcu nie tylko Schuldiner potrafił grać taki metal, wiecie o tym? Gorguts udowadnia, że w ekstremie jest miejsce na myślenie.


Bolt Thrower - Those Once Loyal (2005)
Ok, wiem, że zaraz zaczniecie strzelać tekstami "ale zaraz, jak to? miały być kultowe płyty, stare, a przecież Those Once Loyal ma tylko 5 lat!". Aaaa zamknijcie się. Pewnie, że to stosunkowo młoda płyta, ale zadziwiające jest jak szybko świat metalu zdążył o niej zapomnieć, zwłaszcza, że to jedna z najlepszych rzeczy jakie Anglicy z Bolt Thrower popełnili. Zespół na szczęście stale koncertuje, ale dla wielu dzisiejszych fanów ta płyta i ten zespół to jakieś nie wiadomo co, czyli coś, co "może kiedyś ściągnę, ale najpierw nowe Suicide Silence a potem cała dyskografia Bring Me The Horizon". A "Those Once Loyal" tymczasem gniecie swoją energią i ciężarem te wszystkie boysbandy.

Pestilence - Consuming Impulse (1989)
Pestilence to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie przytrafiły się Holandii obok m.in. legalizacji. A "Consuming Impulse" to jedna z najlepszych rzeczy jakie przytrafiły się Pestilence. Płyta ważna w świecie metalu nie tylko dla Holandii, ale dla europejskiego death metalu w ogóle. Szkoda tylko, że dzieciaki bardziej znają (i lubią) "Resurrection Macabre" niż album z 1989 roku. No ale kto by się interesował jakimiś starociami, grunt, że można się pochwalić, że się zna Pestilence. Może wydziwiam, ale na takiej zasadzie to dzisiaj działa. Jeśli nie znacie "Consuming Impulse" i innych płyt z dawnej twórczości zespołu powinniście czym prędzej nadrobić straty.


Extreme Noise Terror - A Holocaust In Your Head (1989)
Jedni z pierwszych, którzy zapoczątkowali grindcore, wychodząc od ekstremalnego crust punka. Zespół, który był wpływowy nie tylko dla grindcore, ale też dla wielu kapel crust, hardcore, czy death metalowych. Hałaśliwa i soniczna jatka prezentowana przez Extreme Noise Terror to muzyka, jaka do dziś robi wrażenie, wciąż ma ogromny wpływ na wiele kapel, a jednak z upływem czasu została całkiem zapomniana. Ten zespół zasługuje na więcej, znacznie więcej. Jeśli chcecie sprawdzić gdzie są korzenie wybuchowej mieszanki agresywnej muzyki crust punk i grindcore, to powinniście zacząć od Extreme Noise Terror właśnie i "A Holocaust In Your Head".


Brutal Truth - Extreme Conditions Demand Extreme Responses (1992) i Need To Control (1994)
Jedna z najfajniejszych kapel grających ekstremalną muzykę, jaka istnieje na tej planecie, a jednak skutecznie olewana przez stado głupich baranów, którzy sami nie potrafią dokopać się do wartościowej muzyki. "Extreme Conditions..." to jeden z najlepszych albumów death/grindowych w historii tego gatunku, a kolejny "Need To Control" jest potwierdzeniem tego, że Brutal Truth doskonale wie na czym polega granie tej muzyki. Tak świetne płyty powinny mieć o wiele wygodniejsze miejsce w pamięci metalowego światka, a sam zespół zasługuje dziś na więcej uwagi. Twojej uwagi. Znacznie więcej niż jakieś Winds Of Plague.


Disincarnate - Dreams Of The Carrion Kind (1993)
James Murphy popełnił w 1993 roku jeden z najlepszych death metalowych albumów w historii tego gatunku i i nie mam tutaj absolutnie żadnych wątpliwości. Zabawne jest jednak to, że Disincarnate to jednocześnie jeden z najbardziej olanych, zapomnianych i niedocenionych dzieł w tym gatunku. No bo ręka w górę ilu z Was słyszało o Disincarnate? Jestem pewien, że niewielu. Przyczynił się do tego też fakt, że "Dreams Of The Carrion Kind" to niestety jeden jedyny album tego zespołu. Murphy co prawda od lat mruczy coś o powrocie, o kolejnej płycie, która nawet podobno była komponowana, ale jego problemy zdrowotne sporo w tej kwestii skomplikowały. W każdym razie - doskonała płyta!


Carcass - Reek Of Putrefaction (1988) i Symphonies Of Sickness (1989)
Tak, wiem, że Carcass jest przecież znany, doceniony i w ogóle dobrze wszystkim robi. Ale czy nie jest tak, że wszystkie płyty tego zespołu są w cieniu "Heartwork"? Pewnie, że tak jest, bo tzw. "melodyjny death metal" (sic!) wciąż jest ogromnie popularny i sprawia, że sztywnieją pisiorki chłopcom, którzy z jednej strony chcieliby być źli a z drugiej mili i romantyczni. Tyczasem pierwsze dwie płyty Ścierwa to niekwestionowane klasyki brudnego i obrzydliwego goregrindu. Goregrindu, którego fani In Flames nie potrafią przełknąć, bo ta muzyka przełyka ich. To dwie okrutne płyty przeznaczone tylko dla psychicznie chorych zwyrodnialców. Pozostali mogą spokojnie iść po lakier do włosów.


Possessed - Seven Churches (1985)
A to jest ciekawa sprawa. Niby wszyscy znają Possessed, prawda? Tak? Nie do końca. Myślicie, że fani deathcore mają czas interesować się historią muzyki? Większość dzisiejszych fanów metalu w ogóle to niestety ignoranci i to nie jest żadna nowość. Ci, którzy deklarują uwielbienie do death metalu często nie mają bladego pojęcia kto uchodzi za twórcę gatunku (no dobra, czasem niektórzy nauczą się z wikipedii). Nie mówię o wszystkich, to jest logiczne, jednak dla wielu Possessed to jakas stara kapela, którą nie ma co sobie zawracać głowy. Nie trzeba ich słuchać, ale wypada znać, zwłaszcza album "Seven Churches" i demówkę "Death Metal" z 1984 roku. Muszę pisać dlaczego?

Gordian Knot - Gordian Knot (1998) i Emergent (2003)
Takie nazwy jak Cynic czy Atheist nie są Wam obce zapewne, ale gorzej jest już z Gordian Knot. To dosyć dziwne, bo Gordian Knot to zespół składający się z świetnych muzyków, wielkich nazwisk, które znacie m.in. z Cynic właśnie. To supergrupa, która nagrała dwa bardzo smaczne albumy prezentujące rock/metal progresywny z najwyższej półki. I dziwi mnie to jak bardzo zapomniany to projekt, jak bardzo pozostawiony gdzieś w tyle zespołów parających się progresem. Może to jednak ten okrutny cień Cynic? Wierzcie mi, że warto sięgnąć po te albumy, bo to kawał dobrego i relaksującego grania.




maqu:

Solefald - Neonism (1999)
Drugi długograj mistrzów awangardy z norweskiego Solefald to kamień milowy nietuzinkowego, przemyślanego black metalu. Cycem a prawdą, to tego blacku jest tutaj niewiele (nawet porównując z "The Linear Scaffold") ale na tyle, żeby to właśnie do tej szuflady włożyć ich twórczość. Boli w kroczu, że ponadczasowa muza jaką zawarli na 'Neonism' Cornelius i Lazare jest doceniana w wąskim jak odbyt Kaczyńskiego gronie które zespół poszerzył dopiero wraz z częściami "Icelandic Odyssey" parę lat później. Jednak to właśnie 'Neonism' jest absolutnym klasykiem stojącym na czele (wraz z paroma innymi perełkami) awangardowego (post?) blacku.


Necrophagia - Harvest Ritual Vol. I (2005)
Ten stosunkowo nowy album Killjoya i jego bandy perwersów (rocznik 2005) wbrew tytułowi niezbyt często używany jest na gminnych dożynkach. Pewnie ze względu na swój niesamowity wręcz cieżar który wbija w okolicy migdałków nóż do krojenia pizzy i tnie nim w dół (najbardziej boli przy genitaliach). Necrophagia to niezbyt płodna kapela jeśli chodzi o długograje, ale jak już coś wyskrobią ze swoich parchatych macic, to jest się czym podniecać. Za albumem przemawia jeszcze bardzo gore'owy klimat (klawisz na 'Cadavera X' poddusza) i brak gry na jedną nutę, co nie czyni materiału nudnym. Łapać się za kutasy i ginąć na kupie ścierwa.

Incantation - Onward To Golgotha (1992)
'Onward to Golgotha' przez 18 lat, które minęły od jego wydania nie zestarzał się ani trochę. Cały czas ocieka pierdoloną, plugawą, brudną i zdegenerowaną desekracją i anihilacją zdrowych zmysłów. Debiut Incantation to dla mnie jeden z najważniejszych deathowych albumów przede wszystkim za ten prześladujący klimat. Do tego zegniłe jak kapusta kiszona sąsiada brzmienie, zesrany, obłocony wokal McEntee'ego i doskonałe riffy grane jakby ktoś podczas szarpania strun wcierał w gryf papkę z martwych płodów. Wydany dwa lata później "Mortal Throne of Nazarene" niewiele debiutowi ustępuje.



Demilich - Nespithe (1993)
'Nespithe' to kawał zajebiście ciężkiego i klimatycznego metalu śmierci. Brzmieniowo i w pewnym stopniu kompozycyjnie najbardziej przypomina dwa pierwsze albumy Carcass. Niskie, ciężkie gitary, głęboki, wyraźny bas i wysunięta perka z podkreślającą wszystko podwójną stopą przemieszane są ze zdartym, głębokim growlem (sadyści nazywają to gutturalem, który, jak deklaruje grupa, nagrany został tak jak Pan Buk struny głosowe stworzył, bez żadnych dodatkowych efektów). W muzie Demilich można usłyszeć też takie wpływy jak Napalm Death, Nihilist/Entombed (raczej brzmieniowe) czy Master. Demilich dochował się też niezliczonej ilości pogrobowców, co z pewnością słychać po przesłuchaniu 'Nespithe'.

Fleurety - Min Tid Skal Komme (1995)
Norwedzy dopierdalają do pieca (bo niedawno była reaktywacja!) progresywnym blackiem, ale zdecydowanie innym od takiego In The Woods... . Wiecej tutaj zwolnień, melodyjnych pasaży i żeńskich wokali. Przypomina to skrzyżowanie pierwszego albumu Ulver z Enslaved i jakimś nieokreślonym epickim 'czymś'. W każdym razie progresywność debiutu Fleurety jest hipnotyzująca i czaruje za każdym razem. Album jak najbardziej kultowy. Warto też polecić rok młodszą EP o tytule 'A Darker Shade of Evil' - wokalista podał tam tak wysokie shrieki, że na stałe uszkodziłsobie struny głosowe (a brzmi to jak pisk opon na parkingu podziemnym).


Ved Buens Ende - Written In Waters (1995)
Pierwszy i jedyny album VBE z czystym sumieniem mogę postawić wśród tych kilku płyt które zmieniły moje postrzeganie muzyki. Nikt wcześniej nie grał tak jak oni, nikt później nie doszedł do takiej perfekcji w awangardowo/psychodelicznym post-blacku jak właśnie Norwedzy. Sposób riffowania Vicotnika na 'Written...' to dzieło sztuki, a wokale Czrala któremu później odpierdoliło i zabrał się do własnego Virus (też jak najbardziej warty polecenia) powodują nieustające ciarki na plecach. Zespół ma całą rzeszę pogrobowców, wśród których też znajdzie się coś ciekawego. Absolutny klasyk i monolit, którego wstyd nie znać.


In The Woods... - Omnio (1996)
ITW... to poprzednia inkarnacja Green Carnation. Niech to jednak nikogo nie zohydzi, bo inkarnacja ta parała się zdecydownie różną muzyką od tej prezentowanej przez GC. Mamy tutaj ekperymentalny, progresywny, powiedzmy że black, o zdecydowanie awangardowym zacięciu. Album tak szalał po ramach gatunkowych że otworzył drzwi dla masy naśladowców (że tylko znakomity Unexpect wspomnę) z których dużej ilości nie musi się wcale wstydzić. Szkoda tylko, że odpierdalanie w Green Carnation odwróciło uwagę od takiego dzieła jak "Omnio".



Mysticum - In The Streams Of Inferno (1994)
Kultowe "In the Streams of Inferno" to jeden z pierwszych przedstawicieli industrial black metalu, a na pewno najbardziej rewolucyjny. Do dzisiaj ten album inspiruje rzesze młodych wąsów do wzbogacenia swojej twórczości o industrialne sample. Wszyscy podniecajacy się Aborymem niech pamiętają od kogo ta kapela cięła jak głupia (zresztą, przez parę lat na wokalu Włochów udzielał się Prime Evil z Mysticum). Rewolucyjne, bardzo klimatyczne dzieło.





Worship - Last Tape Before Doomsday (1999)
Każda nisza ma swojego miszcza. Tak niszowy garunek jak funeral doom też. A tym niezaprzeczalnie jest niemiecki Worship i ich... demo. Na tym to demie jako jedynym materiale Worship (nie liczymy splitu z Agathocles, bo to z tej samej sesji) pojawił się kultowy, traktowany przez twardogłowych jak Bóg, wokalista Fucked-Up Mad Max, który niedługo po nagraniu materiału skoczył z mostu na łeb, na szyję. Pozostawił po sobie prawdziwe dzieło. "Last Tape Before Doomsday" (w reedycjach "Last CD ...") to kurewsko depresyjny ochłap cmentarnej muzyki. Ciężar riffów jest po prostu porażający, a wokale to prawdziwe arcydzieło. Max chyba tak się do nich spiął, że jedyne co mu w życiu pozostało to pragnienie transformacji w mokre zwłoki bez twarzy.


The Obsessed - Lunar Womb (1991)
To pierwszy projekt geniusza Scotta Weinricha, chociaż debiut wydał długo po Saint Vitus, bo aż w 1990 roku. Opisać chciałbym jednak drugi album projektu, czyli 'Lunar Womb' który przynosi ciezki doom pomieszany z hard rockową energią i feelingiem (duża w tym zasługa zajebistych solówek Weinricha). Dużo przebojów, świetny, alkoholowy klimat i niecodzienne naleciałości np. Melvinsów. To decyduje o statusie tego genialnego albumu.





Trouble - Psalm 9 (1983)
Trouble to jedna z najbardziej niedocenianych grup na scenie. Prawdopodobnie ze względu wepchniecia się między St. Vitus i Candlemass jak między baniolę i przepychacz. To błąd, bo debiut zespołu, o głupiej nazwie "Psalm 9", to kawał zajebiście skomponowanego doomowego kloca, nie ciągnącego od Black Sabbath na tagą potęgę jak Święty Witek, a bardziej np z debiutu Sorcery czy duetu genialnych Witchfinderów. Mamy troszku solówek, mamy cięzki, bardzo duszny klimacik, mamy sporo heavy, no i zajebiste wokale Erica Wagnera (szkoda, ze teraz tak nie umie). Stanowczo zbyt mało znana perła.


Thergothon - Fhtagn-nagh Yog-Sothoth (1991)
I znowu funeral doom. I znowu demo. To jednak, autorstwa Thergothon to początek całego gatunku, wydany został kiedy Esoteric, Funeral czy Skepticism bawili się jeszcze w piaskownicach. Pierwszym co uderza to piwniczne, potwornie cieżkie, klimatyczne brzmienie zestawione z obrzydliwym wokalem snującym opowieści o Cthulhu. Nie znać tej płyty to hańba dla Twoich starych. Po niej nastapił niemały boom na podobne granie, a później przyszła Anathema i wszyscy się zgeili. Wydana 3 lata później 'Stream from the Heavens' też gniecie jaja rowerowym bidonem.

1 komentarz:

  1. komentarz testujący, chuj w dupę twojej matce wkładający

    OdpowiedzUsuń